Tablica motywacyjna

 In Strefa rodzica

…czyli plansza, na której zaznacza się najróżniejsze “postępy” dziecka. W przedszkolu: uśmiechnięte buźki/słoneczka/kropki w określonym kolorze są sygnałem, że dziecko było tego dnia “grzeczne”.

W domu bywa narzędziem, które ma wesprzeć dziecko w systematycznym wykonywaniu nielubianych czynności (mycie zębów; ćwiczenia korekcyjne; wykonywanie obowiązków) lub nakłonić do pożądanych zachowań (znowu “grzeczność”).

Po zebraniu określonej ilości punktów pojawia się nagroda. Zakup wymarzonej zabawki. Wyjście z rodzicem. Dodatkowa sesja gry na komputerze. I co tam jeszcze się wymyśli.

Tablica budzi mój silny opór z różnych względów.

CZTERY ARGUMENTY NA NIE:

1. Bo fundamentem tablicy jest (moim zdaniem błędne) przekonanie, że dziecko działa ze złych pobudek.

Krzyczy, zamiast prosić, bo jest “niegrzeczne”.

Nie wykonuje obowiązków, bo jest leniwe.

Nie zjada posiłków, bo jest kapryśne.

I tak dalej. Takie podejście jest ograniczające – uniemożliwia zrobienie kroku w tył i przyjrzenie się sytuacji nieco szerzej. Zrozumienie, dlaczego dana czynność jest tak trudna dla dziecka i jak można je wesprzeć w tym obszarze (jest to niebezpieczne zwłaszcza gdy chodzi o gwałtowne wyrażanie emocji – tak, jakby to, że dziecko krzyczy, płacze, bije, było wyrazem złego wychowania, nie zaś niedojrzałości i niezdolności do zapanowania nad sobą zawsze i wszędzie).

2. Bo działa powierzchownie i krótkofalowo.

Doświadczenie wielu rodzin uczy, że po okresie zachłyśnięcia się nowością (a mózg lubi i reaguje na to, co nowe), tablica idzie w kąt. Nudne, nielubiane czynności wciąż pozostały nudne i nielubiane – na tyle, że żadne nagrody nie są w stanie wynagradzać ich długoterminowo. Tablica spowszedniała, a sedno sprawy znów wypływa na wierzch.

Moje dzieci z zapałem używają jakiejś aplikacji zachęcającej do mycia zębów. Nie mam nic przeciwko temu – same to sobie wymyśliły jako pomoc w wykonaniu nielubianej czynności. Po kilku tygodniach widzę jak na dłoni, że aplikacja gra pierwsze skrzypce – zdobywanie kolejnych poziomów stało się celem samym w sobie, a strategią na osiąganie ich bywa włączenie aplikacji i bierne przyglądanie się jej, bez podejmowania głównej aktywności – szorowania zębów. Nie mam złudzeń: w taki sposób nie wytwarzają się żadne nawyki.

Skuteczniejsze wydaje mi się rozbudzanie wewnętrznej motywacji (umyję zęby, bo chcę, aby były czyste), choć to żmudne, trudne i czasochłonne, niż zaszczepianie zewnętrznej, która szybko zaciera prawdziwy cel do osiągnięcia.

3. Bo nie uwzględnia podstawowych mechanizmów.

Jeśli dziecko zachowuje się w ostatnim czasie w trudny dla rodziców sposób, to potrzebuje wsparcia. Bije, kopie, pluje, rzuca przedmiotami? Nie radzi sobie z sytuacją, w jakiej się znajduje, przytłaczają je silne emocje, z którymi jego układ nerwowy nie jest JESZCZE w stanie sobie poradzić.

To nie dlatego zachowuje się w taki sposób, bo brak mu motywacji, by zachować się inaczej. Zachowuje się tak, bo inaczej jeszcze nie potrafi, nie jest gotowe. Gdy opadną emocje, ono wie, że to nie jest dobra droga – nie potrzeba do tego czarnej kropy czy smutnej buźki. Pytanie nie brzmi: co ci dać, abyś przestał innych lać? tylko: jak ci pomóc odzyskać równowagę?

(Moje dzieci wielokrotnie podkreślają, że starały się w danej sytuacji zapanować nad sobą. Czasem to wychodzi i jest radość, a czasem nie, i jest żal. Nie chciałabym kopać w tym momencie leżącego, wlepiając mu smutne słoneczko na tablicę)

Tysiące tablic nie przyspieszy rozwoju dziecka. Wpędzi je co najwyżej w kompleksy i poczucie winy: Nie jestem dobry. Nie nadaję się. Nie umiem.

Nie warto.

4. Bo daje dziecku poczucie, że jest tyle warte, ile jego zachowania.

Że zasługuje na miłość wtedy, gdy sobie na nią zapracuje. Straszne przekonanie, które, raz zaszczepione, nie chce się dać wykorzenić. I sprawia, że całe życie próbujemy zasłużyć na miłość bliskich. Potrafi popchnąć do naprawdę ryzykownych zachowań.

I może nie od razu trzeba demonizować, że kilka słoneczek za sprzątnięte zabawki jest prostą drogą do uzależnień nastolatków – chodzi tylko o świadomość, w którą stronę zmierzamy. Co chcemy dać naszym dzieciom.

Myślę też sobie o sytuacji, gdyby ktoś (mąż?dzieci?) podsumowywał mój dzień na takiej tablicy.

Czarna kropa za zrzędzenie przy porannych czynnościach.

Smutna buźka za brak spaceru.

Uśmiechnięta za pogranie w grę planszową.

Burzowa chmura za wieczorną kłótnię.

To mnie w ogóle nie motywuje. Czuję się przytłoczona, spięta nieustanną oceną i mam poczucie nieadekwatności. Chyba się nie nadaję.

Nawet gdybym chciała wypadać na tablicy dobrze, mogłabym spiąć się na parę dni. Co potem?

Potem wraca sedno. To, że w niektórych sytuacjach potrzebuję wsparcia. Że czasem mi trudno i szukam zrozumienia. Że chcę mieć szacunek do samej siebie nawet wtedy, gdy powinie mi się noga – bo jestem czymś więcej niż zestawem pożądanych i niechcianych zachowań.

I dlatego tablice motywacyjne mnie nie przekonują.
Małgorzata Musiał- pedagog ,pracuje w toruńskim stowarzyszeniu Rodzina Inspiruje

Recent Posts